„Dostałem awans, mam wyższą zdolność kredytową, drugie dziecko w drodze, a i piaskownica w ogródku by się przydała – czas sprzedać mieszkanie i kupić dom!” – postanawia dumny z siebie Kowalski. „Sprzedam to wynajmowane studentom M-3 i działkę za miastem – wszystko się układa!
Zaczynamy od mieszkania. Fotki zrobione (te smartfony to mają naprawdę możliwości!), cena ustalona (czyli tyle ile potrzeba na spłatę kredytu na działkę + żeby też coś zostało na remont – franki poszły w górę… hmmm… dodać trzeba jeszcze ze 30 tys.!, plus wkład na dom) i gotowe! Suma musi się zgadzać. Zaczynamy!” Zaciera ręce Piotr – Przyszły Właściciel Trawnika.
Oferta wrzucona do Internetu! można otworzyć piwo
Pierwszy dzień – cicho jakoś od rana, ale jak już się zaczęło… to się zaczęło. Telefon za telefonem – dzwonią pośrednicy, że chcą się spotkać, że umowa, że pomogą, że może już jest Klient, że jest na pewno… skoro taki ruch w interesie – to znaczy, że sprzedam sam, a nie mi tu ktoś jeszcze z wyłącznością wyjeżdża – żarty jakieś.
Trochę na mnie dziwnie patrzą w pracy. Wiadomo. Recepcjonistka (papla jedna!) plotkuje, że mieszkanie sprzedaję, że się powodzi … niech każdy pilnuje swojego interesu. Na spotkaniu z nowym szefem wibruje telefon, już nie wiem który numer z listy jest do którego pośrednika. I do kogo już oddzwaniałem a do kogo nie? W sumie kilka dni minęło, a żadnej konkretnej rozmowy, tylko że ci szukający chcą zobaczyć, a kupić to już zupełnie inna bajka.
Rozmowa z szefem się powiodła i wysyłają mnie służbowo do Londynu, czad! Ale, ale. Jak na złość ktoś konkretny chce zobaczyć mieszkanie! A… ja? – w Londynie. Może żona? Ale nie – ma przecież leżeć plackiem z brzuchem, musi się pilnować, synek w drodze. Teściowa? – Yyy… to nie jest dobry pomysł…;) no dobra nie ma kto tam być w ten piątek o 12.00 – a Klient jest spoza miasta – wpada tylko tego dnia zobaczyć kilka ofert i też wyjeżdża… Ale, ale… są pośrednicy… lista kontaktów w telefonie długa – na chybił trafił dzwonię do pięciu.
Trzeba być w życiu sprytnym.
A ci znowu jak nakręceni, że umowa, że wyłączność, że wynagrodzenie – no a za co? – pytam.
Ogłoszenie sam dodałem, a i zdjęcia moje (choć kilkoro mówiło, że trzeba zrobić nowe, bo w łazience pranie wisi, i nie widać balkonu, a w kuchni na blacie sterczą torby z zakupami i nadgryziona pizza… no a jak ma być? – skoro w tym mieszkaniu się żyje! Sesja akurat, studenci płacą, to mają prawo zakupy wnieść do wynajmowanej kuchni i zjeść pizzę z kartonu). Proste.
Pośrednikom nic nie zapłacę – moje mieszkanie! Ale dwóch z tych pięciu, gwarantuje że sprzeda i że nic nie chcą ode mnie – no i pięknie! Ja tu ustalam warunki! Niech sobie działają.
Mija kilka godzin i nie mogę opędzić się od telefonów – a czy okna wymienione na plastiki, ile płacę za ogrzewanie, a czy jest piwnica – no żeż… nie mogliby zadzwonić raz i o wszystko spytać, albo żeby zadzwonił jeden i reszcie o tym powiedział??? No trudno. Za to przynajmniej coś się dzieje. Jeden się co prawda pomylił i pisze, że to ulica obok, drugi cenę obniżył o 2 tys. a niech mu będzie, u trzeciego ulica się zgadza tylko piętro inne. Dzwonię do nich a oni mówią, że nie mogą inaczej, bo bez umowy i wyłączności to już sami zadziałają tak, żeby było dobrze. Z tamtego Klienta, co to koniecznie chciał w piątek zobaczyć, sprzedaży nie będzie, ale już jest tak gęsto, że to kwestia kilku tygodni!
No dobra – minęły te tygodnie i następne…cisza nastała. Fajny dom przeszedł koło nosa bo ludzie potrzebowali gotówki i szybko sprzedali. Żona marudzi co chwila, że taki był ładny i że mi tego nie wybaczy… Teściowa krzywo patrzy bo „już widziała takie ładne pelargonie w kwiaciarni za rogiem na taras”. Zwariuję!
To już przeważyło szalę! – myśli Piotr – Niedoszły Właściciel Ładnego Domu Blisko Szkoły.
Kumpel z pracy, który ostatnio sprzedawał dom po rodzicach daje mi wizytówkę jakiegoś pośrednika – sam też dostał namiar na to biuro od sąsiadki, która mu poleciła konkretnego człowieka od nieruchomości. Mówi, że mam zerknąć na ich stronę, poczytać referencje, że zdjęcia ładnie robią, że długo na rynku, że są skuteczni, że marketing… Idę. Ok wszystko, co kumpel mówił to prawda, ale tani nie są. A za opcję „bez prowizji” to mi powiedzieli, że mam wrócić do tych, którzy już mi ofertę „prowadzili”. No dobra, Widać gość ogarnięty, wypytał o milion spraw, kazał sobie przesłać dokumenty, zdjęcia już niech robią dobrze, klucze mogę zostawić, bo doradził coby studenci się wyprowadzili. Z listy kontaktów usunąłem 27 numerów. Od „pośrednik bez prowizji nr 1” do „bez prowizji nr 5”, od „zdecydowany klient” przez „sobota 14.00” (tych to pamiętam doskonale – przyszli pooglądać, bo jak się potem okazało sami taki mieszkanie piętro niżej sprzedawali, a ja miałem tego dnia z kumplami na quady jechać, ehhhh… szkoda gadać). Cały śmietnik kontaktów zniknął z listy. Święty spokój chcę mieć w końcu!
Pan Tomasz – pośrednik – jedyny już na liście (którego nazwisko nawet pamiętam) dzwoni, że sprawa spadkowa nie uregulowana – no jak?!?!?! – przecież testament babcia miała spisany i zawsze mówiła, że ukochanemu wnusiowi mieszkanie zostawi. Znów się przeciągnie sprzedaż, a synek ma za 2 tygodnie już wydać pierwszy krzyk! Żona wściekła, bo ogródek jej obiecałem i że taka oferta jak „ten dom ładny blisko szkoły” już się nie powtórzy i że ona od początku mówiła, żebym sam się za to nie zabierał! Agrr.
A kto mógł do cholery przypuszczać, że to tak się potoczy?!
Po kilku tygodniach…
Bujam Młodego w wózku, mój Pan Tomasz dzwoni, że skoro już jestem pełnoprawnym właścicielem mieszkania, to czy mi pasuje piątek 15.00 na umowę przedwstępną sprzedaży. Żona w skowronkach kiwa głową, że pasuje, zaraz potem byśmy pojechali z Panem Tomaszem zobaczyć tę nowa ofertę domu, która się pojawiła na osiedlu obok. Teściowa zajmie się Młodym, to może jeszcze skoczymy na kolacje bez dzieci… 😉
No właśnie. Czasem tak niewiele wystarczy, aby zmienić wwszystko. Historia życiem pisana. Piotr Kowalski – Przyszły Właściciel Ogródka, Klient Tomasza Pomocnego z Biura Nieruchomości „Domek naprzeciwko”