Chcę kupić bluzkę! Nie… wymarzyłam sobie bluzkę! Wymyśliłam ją sobie w głowie, kolor, krój, wiązania, długość rękawa, guziczki – jest śliczna w mojej głowie. A ja w tej bluzce jestem szczęśliwa, uśmiechnięta, promienieję! – pasujemy do siebie idealnie.
Zapuszczam się w sobotę na łowy – ledwie tylko otwierają centra handlowe. Pierwsza stoję pod automatycznymi drzwiami galerii czekając aż otworzą się te wrota do mojego szczęścia i znajdziemy się z moim marzeniem – już za chwilę!
Krążę, wpadam do kolejnych butików omiatając wzrokiem kolejne wieszaki. Najbardziej widoczny – kolor – pojawia się wśród innych, gorzej z resztą mojego marzenia. Nie chcę iść na kompromis – wzór mojego szczęścia jest dokładnie narysowany w mojej głowie – aż się dziwię, że żaden z projektantów ot tak nie wpadł na ten genialny design. Chociaż… po co mi powszechność ? Ona ma być wyjątkowa tak jak ja! Nie chcę, żeby na ulicach ktoś jeszcze chodził w takiej bluzce. Ma być tylko MOJA!
Biegam po galerii. Wiele nietrafnych wzorów, innych krojów, nie czuję się w nich dobrze. Jestem bliska przekonania, że moje szczęście jest tak nieosiągalne…
Wchodzę do nowego butiku – z szyldem „indywidualne wzory młodych projektantów”. Z niedowierzaniem podchodzę do wieszaka – już mam chwycić za materiał, poczuć jej dotyk, przywitać się z moim marzeniem… gdy właścicielka sklepu huczy mi nad uchem:
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
– Nie, dziękuję! – niech mi nie przeszkadza!
– W naszym butiku mamy indywidualne projekty.
– Tak, dziękuję – wiem do cholery! (kolor mojej bluzki jest idealny!)
– Szuka Pani bluzki? To te wieszaki i tu przy witrynie. Odciąga mnie od mojego ideału baba z napisem „właściciel” na ID na klapie marynarki. – Teraz bardzo modne są te z tej kolekcji. Na jaką okazję to ma być?
Ścinam lodowatym spojrzeniem właścicielkę sklepu. Ona nie reaguje i ciągnie swoje:
– Mogę doradzić – kontynuuje ona – te wzory nam się bardzo dobrze sprzedają – i wyciąga jakieś wieszaki totalnie z bani, uwłaczające mojemu marzeniu.
Patrzę na swój, już w drzwiach opatrzony, wieszak – chcę żeby menda zostawiła nas same. Chcę ją przymierzyć w ciszy.
– Dziękuję za pomoc! Rozejrzę się sama – mówię stanowczo.
– Ja chętnie pomogę – sięga po kolejne wieszaki – To nowe projekty. Świetna cena – nie wymagają tez prasowania.
Nie chcę żeby moje marzenie kojarzyło mi się z tym babsztylem. To ma być przyjemny dzień i zwieńczenie zakupów sukcesem! Potem może skoczę na kawę do kawiarni obok – położę swoją nową przyjaciółkę na fotelu obok i będę patrzeć na nią napawając się swym szczęściem!
Tymczasem babsztyl drepcze za mną, zadaje mnóstwo pytań, wyciąga kolejne szmatki i najchętniej sama by mnie przebrała, bo już do kabiny przymierzalni odkłada bluzki w moich rozmiarach. Nagle chwyta moje marzenie w swoje łapska:
– Ta też ładniutka. Już tyle pań ją kupowało, że został nam tylko jeden ostatni, akurat Pani, rozmiar.
– ??? – moja wizja niezwykłości tego cudu pryska jak bańka mydlana. Wymarzone szczęście nagle powszednieje wśród innych zawieszonych w kabinie przymierzalni. Ucieleśnienie moich marzeń od kilku dni – staje się kawałkiem materiału przerzuconym przez łapy ten przekupki wciskającej mi ją na równi z innymi, zwykłymi szmatkami. W głowie kołacze mi się „już tyle Pań ją kupowało”. Z każdym kolejnym krokiem w moim kierunku właścicielki sklepu – coraz mniejszą mam ochotę na pozostanie w tu chwilę dłużej.
– Na pewno będzie Pani pięknie w tym wzorze – jak katarynka rozczula się ta zmora nad wieszakiem, który skreśliłam już w wejściu.
Co za…wrrr… Nienawidzę tej baby – zepsuła mi cały dzień!
Wychodzę. Chyba jednak pójdę do fryzjera.
…
Możesz przeczytać tę historię jeszcze raz – zamiast „bluzki” wpisz słowo „mieszkanie” czy „dom” i będziesz wiedział co czuje Klient oglądający Twoją nieruchomość, gdy drepczesz za nim opowiadając o kolejnych zaletach. Właśnie – zaletach? Nigdy nie wiesz czy to, co odbierasz jako zaletę czasem nie zniechęci Zainteresowanego.
Przy jednej z moich prezentacji domów na sprzedaż Klienci podjeżdżając pod bramę minęli się z właścicielką, która zostawiła mi klucze i wywiozła ze sobą całą swoją rodzinę na czas prezentacji.
– Wow! – przywitali mnie Klienci – tyle domów już widzieliśmy a nigdy się nie zdarzyło, żeby na prezentacji zostawał sam pośrednik – zawsze są właściciele i nadają w kółko nie pozwalając się rozejrzeć.
Zamiast poczuć się swobodnie i przymierzyć się do oglądanego wnętrza – Klienci podskórnie wyczuwają, że są tu intruzami. A nie chcą się tak czuć w nowym wymarzonym wnętrzu.
Daj im się rozejrzeć, nie zdziw się, że zaglądają do schowków czy szaf w zabudowie, które zostają w cenie nieruchomości, do garaży czy na poddasze, gdzie masz bałagan, bo nie sądziłeś, że tam wejdą.
Najlepiej – pozostaw swoją sprzedawaną nieruchomość specjaliście, który wyczuje oglądającego i pokieruje go do decyzji „Kupujemy!”. Twoja obecność i tuptanie za oglądającymi w połączeniu z zasypywaniem ich opowieściami o wnętrzu często może wyrządzić więcej szkody, niż dobrego.
Btw, Klienci oglądający dom z mojej historii jeszcze nie podjęli decyzji na którą z oglądanych dotychczas nieruchomości się zdecydują. Moja oferta jest w ścisłym finale – trzymajcie kciuki! 🙂
Paweł Dzida
Klasyka, wiele osób ćwiczy to na szkoleniach, ale prawda jest taka, że mało kto lubi porady w stylu: To mieszkanie jest dla Pana! Wolę sam się rozglądnąć i zadać konkretne pytanie. Czasem wyłapuję wisienki podczas spotkań z innymi biurami. Sytuacje w której wchodzimy do np.: łazienki i ten głos w oddali: A to jest łazienka z kabiną prysznicową… Serio!? A wyglądała jak salon.